poniedziałek, 18 stycznia 2010

podsumowanie część IV - powrót króla



Pestilence – Resurrection Macabre

Od jakiegoś czasu odnotować można w świecie muzyki rockowej zjawisko powracania zespołów, które z różnych przyczyn decydują się na reaktywację. Choć ta moda kojarzy się raczej z koniecznością podjęcia pracy i wykorzystaniem wypromowanej wcześniej na rynku marki, to jednak równie często decyzje o powrocie przyjmowane są przez fanów z wielkim entuzjazmem. Jako że w death metalu komercji nie ma (;)), to w wypadku powrotu Pestilence można się skupić na artystycznych walorach najnowszych nagrań składu z Enschede.
Jestem fanem, któremu nie dane było śledzić ich rozwoju na bieżąco. Mało tego, poznawanie legendy technicznego death metalu zaczynałem kompletnie na opak, od Spheres, ostatniego krążka nagranego przed rozwiązaniem zespołu w 1994 roku. Od albumu maksymalnie wysublimowanego, daleko odbiegającego od reszty repertuaru Holendrów, najmniej brutalnego, a najbardziej eksperymentalnego w ich karierze. 
Pestilence, to zespół, który łykam w całości. Nazwa zespołu, elektryzowała mnie od pierwszego artykułu, który o nich przeczytałem i sprawiła, że już wtedy, nie znając kompletnie muzyki, która tworzą, byłem w stu procentach po ich stronie. Nie czuję obrazy, gdy ktoś uznaje wyższość pierwszych krążków niderlandzkiej ekipy nad tworami współczesnych im kompozycji moich ulubieńców z Death. Nie przeszkadzają mi nawet w najmniejszym stopniu animozje między oboma zespołami, który miały miejsce w dobie świetności deathmetalowej sceny.
Resurrection Macabre nie jest powrotem idealnym w sensie poziomu muzycznego. Będąc w formie, wznosząc się na wyżyny umiejętności Patrick Mameli i spółka z pewnością zgniótłby wszystkich w tym rankingu. Doceniam tę płytę bez żadnych wątpliwości bo słyszę na niej, to czego brakowało bocznym projektom muzyków grupy. Nie potrafiłem dotrzeć do istoty muzyki C-187, choć imponowała składem, jednym słowem po prostu tęskniłem za magią nazwy twórców słynnego Malleus Maleficarum.
Nowy album Holendrów jest kompozycyjnie zbliżony raczej do mocniejszego wydania Pestilence i najbardziej nawiązuje do Consuming Impulse. Klasę zespołu można sobie uświadomić, gdy postawi się ich nowe utwory przy bandach z ich czasów, które nie przerwały grania ani na chwilę. Jeśli posłuchamy po RM nowych Cannibal Corpse czy Obituary, nie ma wątpliwości, że Pestilence góruje nad weteranami świeżością podejścia i przede wszystkim porusza się w dużo mniej wyeksploatowanej stylistyce.
Nagranie tego albumu ma dla mnie bardziej osobisty charakter i pozwala wierzyć, że powstanie jeszcze muzyka spod znaku Pestilence, która choć trochę pozwoli wyzwolić emocje podobne do tych odczuwanych przy Testimony of the Ancients czy Spheres.
stary i nowy Pestilence

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz