środa, 6 marca 2019

Toniemy. Toniemy w miłości

EKV - Ljubav

Jako pasjonat Bałkanów i student filologii serbskiej byłem skazany na poznanie EKV. Kultowy zespół jugosłowiańskiej sceny. Legendy krążące wokół zespołu musiały mnie w końcu zwabić. Jakie? Powoli, po kolei...

SIDA... Tak Serbowie mówią na chorobę w Polsce znaną jako AIDS. Milan Mladenović, lider EKV, mózg, główny kompozytor i wokalista zaraził się wirusem HIV. Był to pierwszy taki przypadek oficjalnie zarejestrowany na terenie Jugosławii.

Serbski film. Taki banalny tytuł ma jeden z najbardziej skandalicznych tworów serbskiej kinematografii. Główną rolę aktora porno na emeryturze skuszonego do zagrania w ostatniej produkcji za olbrzymię pieniądze grał Srđan Todorović. Ten sam człowiek jest odpowiedzialny za bębny na albumie Ljubav. Jeśli ktoś zabłądzi w odmętach internetu i trafi na tę recenzję, to obstawiam, że prędzej skojarzy pseudoporno wymienione wyżej niż twórczość EKV. Żeby być sprawiedliwym dodam, że Todorović, nota bene syn aktora Bory Todorovicia, to jeden z najwybitniejszych aktorów w historii serbskiej kinematografii. Jeśli miałbym polecić jakiś film z jego udziałem to na szybko do głowy przychodzi mi serial Vratiće se rode i film Szara ciężarówka w kolorze czerwonym.

Margita Stefanović. Uzdolniona pianistka, która mogła uczyć się u najlepszych nauczycieli w ZSRR. Mimo że dostała się do elitarnego konserwatorium nie wyjechała z Jugosławii. Została w ojczyźnie, zrobiła karierę jako muzyk rockowy. Skończyła jako uzależniona, bezdomna... Zmarła w 2002 roku. Z całego składu EKV, który nagrywał Ljubav do dziś żyje tylko perkusista.

Dečak iz Vode - monografia Milana Mladenovicia
Dla mnie muzyka zawsze była ważniejsza niż tekst. W przypadku EKV jest jednak tak, że warstwa liryczna totalnie porywa. Słuchając utworów zespołu Milana Mladenovicia mam wrażenie, jakbym obcował z nowofalową wersją The Doors. Całość ma chwilami bardzo progresywny, wręcz teatralny wymiar. Co ciekawe ekipa, która miała niekwestionowanego lidera, obdarzonego charyzmą geniusza, który wyczarowywał fenomenalne utwory jeden za drugim, wypada bardzo dobrze, jeśli rozłoży ją się na czynniki pierwsze. Kiedy słucham, jak Bojan Pečar oszczędną, ale jakże nieszablonową grą na basie wypełnia przestrzeń pomiędzy klawiszami Margity, a gitarą i głosem Milana, jestem pełen podziwu.

Mój ulubiony utwór to od początkowych odsłuchów 7 dana. Klawiszowe intro i wolny rytm z pulsującym basem. Pored mene i Zemlja to inne sztandarowe utwory z tego krążka. Ten ostatni zresztą otwiera film o wojne w Jugosławii pt. W kraju krwi i miodu reżyserowany przez Angelinę Jolie.

Ljubav to taki murowany typ, jeśli ktoś zapytałby mnie od czego zacząć poznawanie twórczości Katarzyny Wielkiej. To nie jest moim zdaniem ich opus magnum. Dla mnie poprzedni krążek, S vetrom uz lice, jest bardziej kompletny. Chwyta za serce atmosferą, zapamiętywalnymi riffami i fenomenalnymi tekstami. Ljubav to bardziej Mladenović i spółka w wersji do prezentowania na salonach.

wtorek, 8 stycznia 2019

Jak kupił mnie death metal: vol 4. Azarath - Infernal Blasting

Azarath - Infernal Blasting

Death metal jest jak studnia bez dna. Zmieści się tam polukrowany In Flames, tnący skalpelami Carcass, połamany technicznie Necrophagist... I dla chudych chłoptasiów w rurkach pewnie znalazłoby się w tej kategorii miejsce. I dla nich właśnie są takie albumy jak Infernal Blasting. Bierzesz takiego niedożywionego wizjonera, który ekstremę zna z Load Metalliki i zmuszasz go do odsłuchu bestii z Tczewa. Opcje są dwie: 

1) ewolucja i oddanie czci jedynie prawdziwym muzycznym wzorcom, 

2) szybki przeskok w dres i zmiana ulubionej lokalizacji na ławkę pod blokiem.

Kupiłem ten album, kiedy jeszcze zachwyty nad nim były świeże, kilka miesięcy po premierze. Pamiętam recenzję w Teraz Rocku czy Metal Hammerze, której autor postulował objaśnianie Marsjanom słowa Szatan za pomocą muzyki z Infernal Blasting. Nastolatek słuchający takich dźwięków mógł być z początku przerażony. Weźmy poprawkę, że to nie były czasy dostępnych na youtube koncertów w stylu Gorgoroth w Krakowie, czy dostępnych na kliknięcie myszki bardziej przystępnych, aczkolwiek szokujących obrazów i dźwięków jak np. From the Cradle to Enslave. Wyobraźnia za to pracowała na całego, a okładka choć na dzisiejsze czasy minimalistyczna, zachęcała do eksploracji nowych rejonów muzycznych. 

Śmiałem się wyżej z ekstremistów spod znaku krzywych grzywek i pomalowanych oczu, ale dokładnie pamiętam jak bardzo byłem rozczarowany  przy pierwszych odsłuchach gitarami nagranymi przez D. Jeśli wcześniej na kolanach słuchało się Chucka Schuldinera czy Pete'a Masvidala, to takie coś było jak jedno wielkie WTF?! Właściwie cała moja uwaga skupiała się na "robiącym robotę" Inferno. I to właśnie ten punkt zaczepny pozwolił mi później wracać do muzyki zawartej na "dwójce" Azarath. I nie żałuję tych powrotów. 

Aranżacje są surowe, brudne. W dodatku wszystko spowite jest niepowtarzalnym smrodem undergroundu. Forma jest bardzo nieprzystępna, a na to składają się też wymowne, wulgarne wręcz teksty, które z początku mogą odrzucać. 

Tyrant Goat - Hellish master !
Unholy Lord - god of disaster !
Tyrant Goat - your rule is so near !
Unholy Lord - christ's head on a spear !

1. Legacy of the Tyrant Goat

we are spiting on your grave
there is no one you can save
there is no one to praise your name
feeling only hate and shame
out from Hell you'll never come
because you're only fuckin' scum

5. Christcum

Po recenzjach płyt, których słucha się dobrze spod koca, ze słuchawkami na uszach i partią szachów online tą recenzją pokazuję swego rodzaju rozdwojenie jaźni. Tej muzyki można słuchać tylko rozlewając piwo dookoła, rozpychając się łokciami i plując w twarz frajerom. Teraz, kiedy wyrosłem już tak, że w sklepie monopolowym nie pytają mnie o dowód coraz częściej potrzebuję takich właśnie muzycznych bodźców, żeby nie paść pod ciężarem dużego brzucha i nie przerzucić na Męskie Granie...


Po latach przyznaję, że szczytowym osiągnięciem Azarath wydaje mi się być jednak Diabolic Impious Evil, o którym pisałem na tym blogu wcześniej. Widziałem na Brutal Assault, jak materiał z tego krążka zabija w wersji live. Infernal Blasting to swego rodzaju manifest bluźnierstwa w wydaniu Inferno i spółki. Kiedy zapoznamy się z tym krązkiem, kiedy zacznie nam się wydawać, że tak brzmi Szatan w uniwersalnym języku muzyki, wtedy właśnie na dobicie trafia w nas następny krążek Azarath. Ale o nim już było...

Recenzja Azarath - Diabolic Impious Evil

Następny w kolejce: Vital Remains - Dechristianize