sobota, 6 stycznia 2018

SU: Gruntowanie tynku maszynowego

Kontagion - [R-!-E]LENTLESS

Chciałbym widzieć minę Sfensona, kiedy zobaczy, że wreszcie napisałem tę recenzję. Może namówię go, połączę się z nim na skypie i zrobię  print screen (pisałem to jakieś pół roku temu...).

Nienawidzę znawców. Kiedy czytam komentarze pod klipem na youtube, że przecież to jest leśny black metal, a nie pogański black metal albo, że tylko pierwsze płyty rządzą, mam dość. Co ciekawe muzyki szukam często po szufladkach, paradoksalnie lubię moment, kiedy stwierdzam, że muzyka się podoba, ale etykietę przypisałbym zupełnie inną. Myślę, że w przypadku Kontagion napisanie o inspiracji Godflesh byłoby ignorancją, podobnie jak wytykanie każdej thrashowej kapeli, że gra jak Metallica. Sfenowi udało się połączyć w całość muzykę, oprawę graficzną, nawet merch sprzedawany razem z albumem. Niech za rekomendację dla tego materiału posłuży fakt, że nie znam drugiego takiego zespołu w Polsce. A w podziemiu dłubię od dawna i z namiętnością.

Nienawidzę muzyki, która nie zostawia po sobie żadnego wrażenia. Nie napiszę, co mnie w tym albumie urzekło. Mógłbym zaznaczyć jedynie, że dzięki samplom został uzyskany efekt, o którym była mowa w Rejsie. Czyli morda się cieszy, bo słucha się fragmentów, które człowiek już zna. Wyższość szeroko rozumianego metalu nad popem atakującym z radia widzę w tym, że pobudza intelekt. Intertekstualność, koncept, konwencja. W ostrym graniu nie chodzi o to, żeby disco polo przepuścić przez przester. Tu są nawet chórki, ale przede wszystkim jest walec gniotący swoim ciężarem. Kontagion dołącza do Iperytu i Samaela (z Passage) jako trzeci zespół, w którym idealnie pasuje mi automat perkusyjny.

Nienawidzę recenzji, po których gołym okiem widać, że nie mają uzasadnienia nawet w jednym uważnym zapoznaniu się z opisywanym materiałem. Mnożą się takich setki w internecie. Etykietka ze stylem, opis składu, ocena i jedziemy dalej. Jest taki recenzent w "podziemiu". Z Bydgoszczy nota bene... Napisanie tej recenzji było dla mnie sporym wyzwaniem. Ale ten materiał nie traci nic przy kolejnych przesłuchaniach. Mało tego, jest tak wielowarstwowo pokombinowany, że nie ma szans wychwycić wszystkich smaczków po kilku odsłuchach. Słychać w tym chemię, słychać egzekucję.

A Sfenson właśnie dziś zagra w moim mieście z Unborn Suffer. Ciekawe, czy mi uwierzy, że skończyłem recenzję... :)

Ocena: 8,5/10