niedziela, 16 września 2012

Na Fali – uwertura do jesieni

Blood Revolt (fot. Metal-Archives.com)
Co na fali? Takim pytaniem bardzo często witał mnie przy przypadkowym spotkaniu (dziwnym trafem zawsze w okolicy monopolowego)  „punk-metal-anarchista-dinozaur”  z moich rodzinnych stron. Taki zwrot był najczęściej wstępem do dłuższej rozmowy z człowiekiem, który mógł być prototypem dla ManBearPiga z South Parku na temat ostatnich odkryć w szeroko pojętej muzyce alternatywnej. O ile starczyło mu cierpliwości, po otrzymaniu 30 groszy do szczęścia, o które prosił. Właśnie Na Fali postanowiłem nazwać nowy typ postów, które na Szatanie grającym disco będą się ukazywały w nierównych odstępach czasowych w celu zaprezentowania efektów

Uwielbiam jesień. To zdecydowanie moja ulubiona pora roku. Specyficzny sposób w jaki promienie słoneczne padają na świat na przełomie września i października potrafi wywołać we mnie optymalny nastrój i zwiększyć moje chęci do jakiegokolwiek działania. Jeszcze trochę do tego najlepszego czasu zostało, ale w powietrzu już czuć, że nadchodzi wena.

Blood Revolt – Indoctrine

Uwielbiam chory klimat w muzyce. Ubóstwiam opętane wokalizy Today is The Day, czy poronione zmysły twórcze panów z Sunn 0))). Po Kanadyjczykach z Blood Revolt nie spodziewałem się absolutnie niczego. W ogóle nie przypominam sobie co skłoniło mnie do wrzucenia ich jedynego albumu na mój twardy dysk. Folder z mp3 znalazłem któregoś dnia robiąc porządki na pulpicie. Włączyłem, żeby się przekonać co to takiego, bo nawet nie byłem pewny, czy nazwa folderu to tytuł albumu czy nazwa kapeli. Zagrało z moim gustem od początku. Szczególnie intrygujący jest wokal. Czysty, krzyczany, ale bez przesadnej agresji. W tle ciężka praca perkusji, która w pierwszym numerze gra tak szybko i mechanicznie, że posądzałem garowego o bycie automatem. To chyba efekt katowania się Iperytem. Zachwyt nad Blood Revolt pobudził mnie do odkurzenia innych zespołów, w które zaangażowani są/byli Kanadyjczycy. Ale jak na razie Arkhon Infaustus, Axis of Advance czy Revenge przegrywają z kretesem z Blood Revolt.

Requiem – Within Darkened Disorder

Techniczny death metal to obszar, w którym odnajduję się jako słuchacz wyjątkowo bezproblemowo. Tym razem padło na zespół ze Szwajcarii, po przeczytaniu wywiadu w 7 Gates. Podchodziłem do muzyków z kraju, który wydał Coronera z dużą rezerwą. Nie raz już przejechałem się na poleconych bandach, które miały być podobne do Death. I tym razem wielu podobieństw nie znalazłem, ale to tylko atut Requiem. Świetny kawałek otwierający album z biblijnym nawiązaniem: My name is Legion/Beneath the flesh I am/
 For we are many/Inside this mortal man.
Dalej również ciekawie, techniczna gra nie umniejsza wcale brutalności materiału. To death metal, który nudzić nie może. Dynamiczny, zaawansowany technicznie, z pasją, agresją, ale też z melodią i chwytliwymi momentami. Ostatni raz tak stuprocentowo w metalu śmierci zakręcił mnie swoim debiutem Masachist. Niedługo pewnie będę tu pisał o nowym dziele Piga i spółki, bo właśnie wydali drugi album. 


Poniżej oficjalny klip do utworu Marked By The Signs Of Chaos z poprzedniego albumu.



Peccatum – Lost in Reverie

Emperor to ten rodzaj muzyki, do którego podchodzi się wielokrotnie, by wybadać grunt i zrozumieć, z której strony należy gryźć, żeby najlepiej smakowało. Podobnie jest z innym projektem Ishahna, Peccatum. Wbrew szyldowi, jaki przyjął Norweg wraz ze swoją małżonką znaną z projektu Star of Ash, o którym swego czasu pisałem, muzyka jest mniej bluźniercza i agresywna niż twórczość Emperora. Przyznam się, że do odkurzenia Peccatum, do którego podchodziłem kilka razy bez sukcesów, przekonał mnie komentarz Walkingfeara pod recenzją albumu SoA. I tak jak w przypadku wielu innych zespołów zagrało dopiero teraz. Świetne duety wokalne Ihsahna i Ihriel, klimat zimny i dołujący, ale jednak z lekką nutką nadziei, czyli idealny soundtrack do zbliżającej się wielkimi krokami jesieni.

Ulver – Blood Inside

Norweskie Wilki dowodzenie przez Garma poznałem dzięki teledyskowi do utworu Dressed in Black (poniżej), jakoś krótko po premierze płyty Blood Inside. Zaintrygował mnie pulsujący i hipnotyzujący dźwięk, który nadaje utworowi niepokojący klimat. Cała płyta ma w sobie pewien rodzaj intensywności, który mógłby być idealnym soundtrackiem do bałaganu w głowie, jaki ma się czasami próbując nadążyć za rozpędzonym światem. Raczej nie są to dźwięki na początek dnia, jeśli ma się w perspektywie 8 godzin pracy w biurze. Album Norwegów jest wymagający, bo bez skupienia niezauważone mogą przemknąć detale, które odkrywa się bez końca przy kolejnych słuchaniach. Ostrze sobie zęby na zakup ostatniego krążka Norwegów, Wars of the Roses. A kandydat do obszerniejszej recenzji to oprócz Blood Inside również Shadows of the Sun.




Depeche Mode – Black Celebration

Album z tak klimatycznie „metalowym” tytułem kupił mnie od samego startu. Do dziś pamiętam, jak wróciłem do mieszkania po pracy i zgodnie z instrukcją wypisaną na kartce pozostawionej przy magnetofonie w kuchni wcisnąłem przycisk  „play”. Niepokojące dźwięki otwierającego piąty studyjny album Martina Gore'a i spółki zaintrygowały mnie od pierwszego odsłuchu. Faworytami do tej pory pozostają oprócz tytułowego utworu, otwierającego album, również A Question of Lust, Here is the House i World Full of Nothing.

2 komentarze:

  1. Zachęciłeś mnie do Requiem. Poszukam i chętnie przesłucham. Cieszę się, ze :Peccatum Ci podeszło. Ja ostatnio katowałem (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) ostatniego solowego Ihsanha. Dla mnie super sprawa.

    Ulver - o tak! I jeszcze raz tak. "War Of The Roses" bardzo dobre. Płyta którą wymieniłeś również. Ale ja ostatnio, w te jesienne wieczory wracam do "Kveldssanger". bardziej delikatne, akustyczne granie. Doskonale wpisujące się w jesienne wieczory.

    Depesz... hmm.. Zawsze trudno mi było wybrać, którą płytę najbardziej lubię. Czy "black Celebration", czy może "Music For The Masses". A może "Songs Of Faith And Devotion". Trudny, i praktycznie nierozstrzygalny wybór. Też uwielbiam kawałki, które wymieniłeś, choć do moich ulubionych dodałbym "Fly on the Windscreen - Final" i "New Dress".

    OdpowiedzUsuń
  2. Słyszałem już Eremitę, ale na razie tylko raz, więc trudno mi jakieś osądy formułować. Z racji używania last.fm i słuchania Ulver w ostatnim czasie wkraczam w wiele dziwnych projektów, głównie ze Skandynawii. Hardingrock m.in.

    OdpowiedzUsuń