sobota, 12 grudnia 2020

SU: Kroniki zimnego chirurga

Unborn Suffer - Commit(ment to) Suicide

Dobrze pamiętam pewną sytuacje z 2012 roku. Kupiłem wtedy od kolegi poznanego na pewnym forum internetowym album zespołu Unborn Suffer. Ten sam kolega dwa lata wcześniej dołączył do tej bydgoskiej załogi jako basista. To był czas, kiedy po studiach wchodziłem w dorosły świat. Pracujący na full etat pełny energii magister, który niczym Adaś Miauczyński myśli, że złapał Boga za nogi...

Po ośmiu latach mojego znajomego z forum nie ma już w zespole. Za to Unborn Suffer jest w życiowej formie.  Bałem się tego, jak zabrzmią Bydgoszczanie bez Piotra, bo wydawało się, że takie trio trudno będzie złożyć na nowo. Nic bardziej mylnego. Pierwszy koncert ze Sławkiem na basie zmiótł mnie z planszy. Już wtedy wiedziałem, że kolejny album może być jeszcze lepszy niż genialny Nihilst.

Unborn Suffer jest jednym z zespołów, które widziałem najczęściej na żywo. W mojej jeszcze ciągle krótkiej karierze scenicznej również nie ma wiele ekip, z którymi grałem równie często. I właśnie na żywo można zobaczyć jak kompletny jest to skład. Dbałość o detale, charakterystyczne brzmienie zachowane bez względu na okoliczności lokalowe, dodatki wskazujące na inspiracje przynajmniej w moim przypadku doprowadzają mózg do ekstazy. Jeśli zajrzymy do bookletu albumu, to tam nie będzie zaskoczenia. 

Odnosząc się bezpośrednio do treści zawartej na krążku muszę obiektywnie stwierdzić, że na łopatki rozłożyła mnie praca perkusisty. Znałem Lukassa z poprzednich nagrań Unborn Suffer, widziałem go też na żywo. Moim zdaniem na tym albumie przeszedł sam siebie. Pierwszy odsłuch krążka spowodował u mnie taką ekstazę, że od razu pisałem Sfensonowi, że na beczkach ma cyborga. Piękna sprawa, tym bardziej, że zanosi się, że moja skromna osoba w bliżej nieokreślonej przyszłości skrzyżuje swój los z pałkerem Unborn Suffer. Taki wstępny spoiler dla trzech osób czytających bloga :)

Horror, death, grind, seryjni mordercy i najlepszy polski serial. Czy można chcieć czegoś więcej? Jako Poznaniak cieszę się niezmiernie, że mój zespół od serca cytuje klasycznego mordercę grasującego na  mojej ulicy. Wstawki z wypowiedziami Kolanowskiego dodają głębi. Będąc świeżo po lekturze Zimnego Chirurga dodatkowo nabrałem ochoty do odsłuchu Bydgoszczan. No bo jak by nie patrzeć, Kolanowski to jest klasa światowa wśród morderców-pomyleńców. Jeśli obiektywnie ocenię ostatni krążek Sfensona i ekipy, to w porównaniu z płytą sprzed ośmiu lat, to też jest klasa światowa.

Przez osiem lat zmieniło się dużo. Od wydawcy, przez stylistykę, aż po skład personalny. Ale szczerze mówiąc każda zmiana wydaje się być na lepsze. Ghastly Music nie ma startu do Selfmadegod Records. Death/Grind nie był tak wyrazisty jak obecny Grind/Grindcore. A ze Sławkiem w składzie Sfen i Lukass mogą góry przenosić. Tak jak Pan Jezus powiedział...

Ocena: 9,5/10



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz