piątek, 28 sierpnia 2020

Alergia na modę


ROSK - remnants

Starzeję się. Banał, a jednak, kiedy sobie to uświadomię, to jest mi łatwiej akceptować pewne zjawiska. Gdy wypowiem to na głos, gdy zapiszę w treści recenzji, jest mi wtedy łatwiej przyjmować zmiany, które zachodzą. Nienawidzę tego sformułowania, ale muszę go użyć: życie...

Na tyle przeszedłem obojętnie wobec zeszłorocznych recenzji i wywiadów z ROSK, że gdzieś podświadomie odrzucałem informację, że to polski zespół. Często ignoruje tak modne ostatnio zestawienia najlepszych płyt danego roku. Kiedy widzę, że ktoś wystawia top 50 albo nawet top 25, to odpuszczam. Nie mogę do tego podejść poważnie. W 2019 roku byłem pod wielkim wrażeniem Cult of Luna. To właśnie A Dawn to Fear było dla mnie  płytą ubiegłego roku. W tym momencie, w sierpniu 2020. roku, do czołówki dorzucam ROSK. I wrzucam warszawski zespół na szczyt listy planowanych zakupów płytowych.

Skupmy się na samej muzyce. Jeśli podzielimy całość na pojedyncze ścieżki, to te również doskonale się bronią. Moim ulubionym utworem jest otwierający Remnants numer The Alley of Burdens. Tekst jest krótki, więc zacytuję w całości:

Hear my heart

Hear my thoughts

Colder still

Hands unfold

I realise I hear no footsteps

While marching the longest road

Into your last defeat

Oakwood on my arm

Echoes of your song

First candle on my future grave is lit

Słyszę tu dużo elementów, którymi przyciągnął mnie Riverside. Nieszablonowe melodie, niesamowita głębia i kompozycje które długo odbijają się echem po odsłuchu. Tutaj wszystko jest jednak zdecydowanie bardziej polane sosem niepokoju. Dużo jest w tych dźwiękach zwątpienia, refleksji prowadzącej donikąd, załamania. Remnants brzmi jak soundtrack do bitwy, która toczona bez szans na zwycięstwo kończy się upokorzeniem i porażką.

Dużo czasu upłynęło od ostatniej recenzji na moim blogu. Jeśli ktoś wyciągnąłby średnią z ostatnich wpisów, to mógłby stwierdzić, że gust mi złagodniał. Mam już zaplanowane kolejne 4-5 recenzji, więc wiem, że nic bardziej mylnego. Z drugiej strony czuję, że proporcje muzyki w odtwarzaczu zmieniają się właśnie w kierunku bardziej klimatycznych, rozbudowanych kompozycji. Dowodem na to, że ten album mną wstrząsnął jest fakt, że jeszcze w trakcie odsłuchu wiedziałem, że najbliższe dni będą upływać mi na nadrabianiu zaległości i sprawdzaniu innych chwalonych w ostatnim czasie krążków. Taki już jestem, że to co modne mnie odstrasza, zniechęca. A bufor czasowy, jaki sobie zazwyczaj zostawiam, pozwala mi podejść obiektywnie i bez uprzedzeń. Warto było poczekać na ROSK.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz