czwartek, 12 marca 2015

Death metal to ból – Asphyx w Szczecinie

W odstępie nieco większym niż dwa miesiące było mi dane obejrzeć dwóch wybitnych i jednocześnie biegunowo odległych od siebie wokalistów światowej sceny death metalowej. Najpierw Glen Benton, ryczący niczym bestia, za którym już zawsze będzie chodzić opinia naczelnego satanisty florydzkiej sceny. Później Martin van Drunen, który w odróżnieniu od wokalisty Deicide ciągle pozostaje w metalowym undergroundzie. Mimo że cieszy się olbrzymim szacunkiem wśród kumatych fanów, idę o zakład, że ciągle jest wielu, którzy kojarzą go tylko z początków Pestilence, albo o zgrozo nie znają w ogóle. Wreszcie ostatniego dnia lutego, po wyprawie do Szczecina spełniłem marzenie i usłyszałem mojego ulubionego growlującego w ekstremalnym metalu. 

Na początku supporty. Dawno nie byłem na koncercie, na którym tak dłużyłyby mi się rozgrzewające bandy. Na pierwszy ogień poszedł łódzki Hybris. Choć było słychać, że panowie starają się ile mają sił, choć niektóre zagrywki były bardzo zaawansowane technicznie (zwłaszcza bas), to całość była: a) brzmiąca bardzo nieczytelnie; b) diabelnie nużąca. Na pocieszenie dla przybyłych z centralnej Polski muzyków muszę napisać, że grający tuż przed gwiazdą wieczoru Thunderwar był dużo gorszy. Od pierwszych dźwięków intra czułem, że to nie zagra. Irytująco przydługi wstęp, problemy ze zgraniem w pierwszych kawałkach i przede wszystkim torturująca nudą, przewidywalnością i brakiem oryginalności muzyka. A wszystko okraszone beznadziejnie kiczowatą konferansjerką. Nie martwcie się chłopaki. Na pewno dam wam jeszcze szansę. Żal po dwóch słabych supportach tym większy, że początkowo awizowany był występ Embrional. Na pamiątkę ze Szczecina przywiozłem nowy album tego ostatniego zespołu. Zapewne niedługo go tutaj opiszę bo zbiera same pochlebne recenzje.

Pierwszym jasnym punktem sobotniego show w Domu Kultury Słowianin był występ szwajcarskiego Oral Fistfuck. Chociażby ze względu na powalającą nazwę zespołowi warto było się przyjrzeć bliżej. Zdecydowanie największym atutem grającego brutal death bandu jest wokalista. Świniaki wypluwane przez niego do mikrofonu, plus szaleńcze zachowanie ewidentnie porwały widownię. Reszta składu również dawała radę. Basista z zielonymi strunami i hipsterski gitarzysta z wąsami zakręconymi a la Nergal zapewne nie tylko przeze mnie zostaną zapamiętani dłużej. Ciekawe kompozycje, występ na plus. Na pewno nie raz poszukam jeszcze ich muzyki.
Asphyx AD 2015 (fot. metal-archives.com)

Nieco po 22 na scenie pojawił się kwartet z Oldenzaal. Mimo że z góry zapowiadana była konieczna próba dźwięku, niektórzy myśleli, że zespół zaczyna już grać. Niecodzienna praktyka nie przez wszystkich została przyjęta ze zrozumieniem. Pojawiły się nawet pojedyncze gwizdy. Wreszcie zaczęli. Na początek tradycyjnie The Quest of Ignorance czyli intro z pierwszego albumu, The Rack. Tak jak można było się spodziewać dominowały kawałki z dwóch pierwszych i dwóch ostatnich albumów. Problemy z brzmieniem zaczęły być irytujące przy We Doom You To Death. Prawdopodobnie sprzężenia dźwięku powodował mikrofon van Drunena, który upadł mu w początkowej fazie koncertu. Dzwonienie w uszach momentami irytowało, ale wokalista skwitował to krótkim stwierdzeniem "death metal to ból i cierpienie". Ten i wcześniejszy komunikat informujący, że to nie jest muzyka dla homoseksualistów były jak miód na zbolałe uszy publiki. Gdy zbliżał się koniec van Drunen zażartował, że w tym momencie zespół powinien zejść, by za chwilę wrócić na bisy. Tym razem obyło się bez tego, bo Holender poprosił szczecińską publiczność, żeby sobie to wszystko wyobraziła, bo szkoda mu czasu. Było wszystko to, czego się spodziewałem, a dokładnie co sprawdziłem na setlist.fm. A dodatkowo pojawił się jeszcze Minefield, totalny killer, którego powinno się słuchać na kolanach, z głową opartą o pień.

Ostatni rok upłynął mi pod znakiem holenderskiego death metalu. Pestilence, Asphyx, Hail of Bullets, Sinister i Gorefest długo okupowały mój odtwarzacz. Przebrnąłem przez setki utworów, dziesiątki albumów, przeczytałem kilkanaście wywiadów. Właśnie z lektury rozmów z gardłowym Asphyx wywnioskowałem, że nie da się go nie lubić. Blondwłosy Holender ma ogromną charyzmę, w dodatku gołym okiem widać, że na graniu koncertów zjadł zęby. Ma do siebie dystans, ale przy tym nie boi się jasno wyrażać swoich poglądów. Poszukajcie np. opinii o drodze, którą poszedł Pestilence po jego odejściu. Może właśnie dzięki temu, że Holendrzy nie muszą udawać, nie było ani trochę sztampowo.

Kilka dni po koncercie doszły mnie słuchy, że cudem odratowano pijaną dziewczynę, która zaliczyła ciężki alkoholowy nokaut już przy pierwszym supporcie. Ponoć ma 16 lat i próbowała wygrać jakiś zakład. Coś chyba jest w tym, że na koncertach mam szczęście do ekstremalnych zachowań. Na Behemocie zamroczony facet robił pod siebie i uciekało mu nogawką. Na Death to All jakiś metal ze starej szkoły kazał mi rozpinać rozporek bo wyszło, że wiem kto to Danzig. A teraz przy moim stoliku zapijała się nastolatka. Strach pomyśleć co będzie następne.

KNEEL! YOU'RE DOGS!

2 komentarze:

  1. Świetny tekst - niby relacja, a bardziej w felietonowym stylu. A przy okazji wyjątkowo rozbrajająca puenta.

    OdpowiedzUsuń
  2. Napisałem taką relację, jakie preferuje przy czytaniu. Pisać o kolejnych utworach nie ma sensu, bo każdy kto słucha Asphyx wie w 90% co mogą zagrać na koncercie. Chociaż pan stojący koło mnie przy samej scenie uparcie wykrzykiwał "Der Landser", aż van Drunen zareagował, mówiąc, że tego nie zagrają.

    OdpowiedzUsuń