poniedziałek, 23 marca 2015

Późne objawienie

Vader – Revelations


Vader to zespół-firma. Wydaje płyty z zadziwiającą regularnością i co najważniejsze nie nagrał jeszcze czegoś, za co mógłby się wstydzić. W stosunku do Vadera od zawsze wydaje mi się, że nie do końca należycie ich znam. Miałem kilka chwil, kiedy słuchałem olsztyńskiego zespołu nieco więcej niż tylko przy okazji wydawania kolejnych albumów. Miałem okazję być na koncercie, kiedy na jednym z Blitzkriegów grali razem z Mardukiem. W ramach niespodzianki trafiłem też kiedyś na spotkanie dla fanów zorganizowane w poznańskim Empiku. Wyszedłem stamtąd z podpisanym przez ówczesnych członków zespołu (Peter, Novy, Daray, Mauser) plakatem promującym DVD And Blood Was Shed in Warsaw

Revelations był nie tylko pierwszym albumem Vadera z jakim zetknąłem się bliżej, ale w ogóle jednym z pierwszych krążków death metalowych, jakie dane mi było usłyszeć. To było jeszcze przed czasami, kiedy pokochałem Death i zacząłem chłonąć wszystko, co z Florydy. Z Revelations zetknąłem się krótko po moim pierwszym razie z ekstremalnym metalem, czyli po starciu z kupionym w ciemno Metal Boksem Metal Mindu. Dwa (a właściwie trzy), dość przypadkowo zestawione albumy Sepultury miały mnie przekonać do ostrych brzmień. Roots miało dużo łatwiejsze zadanie niż Bestial Devastations i Morbid Visions. Po pierwsze kusił pięknie wykonanym digipackiem. Po drugie, nie oszukując się, muzyka z Korzeni była dużo bardziej przystępna dla nieprzyzwyczajonego do śmierć metalu słuchacza niż pierwsze dwa krążki Brazylijczyków.

Vader jest paradoksalnie bardziej przystępny przez ten charakterystyczny, stosunkowo czytelny wokal Petera. Im dłużej słucha się gry Olsztynian, tym bardziej wyraźnie czuć głębokie zakorzenienie w tradycji thrashowej. Na początku XXI wieku siłą Vadera nadal pozostawał niepowtarzalny perkusista. Jego problemy z uzależnieniami były już wtedy w środowisku tajemnicą poliszynela. Revelations okazał się ostatnim albumem wydanym z Docentem za garami. Był jeszcze minialbum Blood i muzyk-narkoman wyleciał z zespołu. Na The Beast bębnił już Daray.
Angel of  Death nie zmieścił się na Revelations


Gdybym dzisiaj miał podać najlepszy skład Vadera to ten z Revelations na pewno byłby wysoko w rankingu. Wprawdzie Mauser nie miał tu jeszcze swobody przy komponowaniu, jak w późniejszych czasach, ale na scenie prezentował się znakomicie, podobnie jak długowłosy basista z szaleństwem w oczach Saimon (gdzieś mam nawet fotkę z nim zrobioną na Przystanku Woodstock w tzw. Wiosce Huntera).

Revelations to Vader w wysokiej formie, Vader typowy, prezentujący swoje szybkie, nieskomplikowane oblicze z jednej strony (Torch of War), a z drugiej atakujący mieszającymi rytmami i diabelskimi zwolnieniami (When Darkness Calls). Nie jest to tak szybkie, jak Litany, nie jest tak jednowymiarowe, jak De Profundis, ani przez moment nie jest też kiczowato i chwytliwie, jak na The BeastNajsmaczniejszy kąsek Peter zostawił na sam koniec. Revelation of Black Moses to siedmiominutowy walec, który podsumowuje to, co działo się na całym albumie. Warto wspomnieć, że gościnie na płycie pojawili się klawiszowiec Lux Occulty Ureck i Nergal, który kilka miesięcy później wydał z Behemothem świetnie przyjęty krążek Zos Kia Cultus.

34 minuty tego albumu mogą być z perspektywy czasu ocenione jako wspaniały przewodnik po muzyce tworzonej przez ekipę Petera. Marka Vadera w świecie jest już wyrobiona, kto nie zdążył się zapoznać może zacząć od Revelations. Bo najlepsze moim zdaniem wydawnictwa olsztynian, czyli De Profundis i Litany nie przedstawią całego arsenału jakim dysponuje armia Petera. Inny pomysł to sięgnięcie po książkę Jarka Szubrychta, Vader. Wojna totalna. O niej mam zamiar napisać już wkrótce.
Vader w bardzo mocnym składzie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz