wtorek, 26 listopada 2013

Faust w krainie mizantropii


Faust – Misantropic Supremacy

Różnie kończą albumy kupowane w ciemno. Zdarza się, że po kilku odsłuchach lądują na półce i zbierają kurz. Czasem mam więcej cierpliwości i nieco dłużej próbuję się do jakiegoś materiału przekonać. Często zdarza się jednak, że ryzyko się opłaciło, a pieniądze nie zostały wydane na marne. Tak było np. z kupionym w Stambule Cenotaph. Do kategorii udanych eksperymentów na pewno mogę zaliczyć też zakup z 2004 roku. Drugi album wyszkowskiego zespołu Faust, Misantropic Supremacy.

Muzycy znani z Naumachii, czyli Soyak (perkusja), Got (bas), Panzer (gitara i growl) oraz Koshen (klawisze), zostali wsparci przez drugiego gitarzystę Kamana oraz znanego z bydgoskiego Chainsaw, Maxxa. Ten wokal to jedyne podobieństwo do klasycznie heavy metalowego zespołu z województwa kujawsko-pomorskiego. Faust to muzyka grana w znacznie cięższy sposób, a wokalista ma tu wsparcie growlującego Panzera (w booklecie jako PanzerVst).

Album był mocno promowany przez Pagan Records. Faust znalazł się bodajże na okładce ich katalogu. Skusiła mnie ta reklama, w dodatku w licealnych czasach mocno wkręcałem się w melodyjne klimaty. Etykieta bandu łączącego black, death i klasyczny heavy metal od razu mnie przekonała. W dodatku przy odsłuchu okazało się, że w twórczości Fausta słychać też echa Dream Theater, a to właśnie był moment, kiedy ten zespół zaczynał mi się coraz bardziej podobać. Byłem już zaznajomiony z albumem Wrathorn, wydanym w tym samym roku przez Naumachię, więc od początku zawieszałem dla Fausta wysoko poprzeczkę. Okazało się, że to właśnie ta ekipa przypadła mi bardziej do gustu.

Szata graficzna albumu nie powala. Na okładce ewidentny zgrzyt – kiczowata grafika trudna do rozszyfrowania. Booklet nie wiedzieć czemu rozkłada się odwrotnie niż to zwykle bywa. Sesja zdjęciowa z modelką w czarnej bieliźnie może na chwilę przykuć wzrok, ale dopełnia kiczowatego wydźwięku całości. Jako że mogę pochwalić się oryginalnym albumem zakupionym niemalże zaraz po premierze, wiem że Misantropic Supremacy został błędnie opisany na metal-archives, a to raczej nie zdarza się zbyt często.

Długowłosa banda z Wyszkowa
Pierwsze dwa numery na płycie, to absolutna miazga. Do bólu klasyczne, utrzymane w szybkim tempie, z bajecznymi wstawkami gitarowymi i klawiszowymi pokazują, że instrumentalnie zespół stoi na bardzo wysokim poziomie. Wokal to klasa, ale to wiedziałem już po doświadczeniach z Chainsaw. Niestety po świetnym początku pojawia się utwór Blutandrang. Kompozycyjnie jest średnio, nie tak chwytliwie, jak w poprzednich dwóch utworach. W dodatku zupełnie niezrozumiałe jest dla mnie zastosowanie niemieckich wstawek w tym anglojęzycznym tekście. Przeważający w tym kawałku growl także nie powala. Nadające klimatu całości klawisze zdecydowanie bardziej podobają mi się, gdy są używane w bardziej progmetalowy sposób. Tak właśnie jest w przedostatnim utworze na płycie. Chamber of Fears to hołd dla Dream Theater. Muzycy Fausta przyznają się do tego, pisząc we wkładce, że bazowali na pomyśle Amerykanów. Zresztą w utworze znajduje się bezpośredni cytat z The Glass Prison z albumu Six Degrees of Inner Turbulance. To bez wątpienia kulminacyjny moment na albumie. Właściwie po tym świetnym kawałku mógłby nastać koniec. Niestety...

Jak kwiatek do kożucha pasuje do reszty ostatni na płycie utwór. Cover bytomskiej trashowej załogi Destroyers zatytułowany Noc Królowej Żądzy. Ani nie jest specjalnie oryginalnie zaaranżowany, ani nie przykuwa uwagi jako po prostu ciekawa kompozycja. Najwidoczniej członkowie Fausta postanowili złożyć hołd idolom z młodości na swoim albumie. Szkoda, że akurat to nieudane ewidentnie posunięcie okazało się być pożegnalnym utworem Fausta. Album pokazywał niezły potencjał zespołu, ale Misantropic Supremacy to jak do tej pory ostatni materiał nagrany przez Wyszkowian. Według mnie ciągle broni się doskonale.

Kapitalne otwarcie albumu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz