piątek, 18 marca 2011

Mediolan wzięty!












Mayhem - Mediolanum Capta Est
Pewnie jeszcze kilka lat temu nie uwierzyłbym, że będę mieć problem z wyborem, którą płytę zespołu Mayhem zaliczyć do ulubionych, którą z nich wyróżnić i napisać jej recenzję. Łatwiej byłoby mi wskazać nieliczne utwory, które wówczas akceptował mój gust muzyczny.
Nie lubię koncertówek. Choć przekornie wiele albumów tego typu uwielbiam. Nie do końca trafia do mnie idea wydawania zapisu z występu na żywo, co dla mnie trochę zaprzecza samej idei uczestnictwa w koncercie. To tak jakby nagrać filmową relację z seansu kinowego. W ogóle w sprawie koncertów mam zdanie podobne do Fenriza.
"Mediolanum Capta Est" to nie pierwsza koncertówka Norwegów. Wcześniej wychodziły rawsoundowe "Live in Leipzig" i "Dawn of the Black Hearts". Obie pozycje dużo bardziej kultowe niż pląsy Norwegów we Włoszech. Mnie nie tak bliskie, choć przyznam, że z wydaniem kasetowym tej pierwszej pozycji miałem do czynienia swego czasu dość intensywnie. I teraz dopiero po obejrzeniu dwóch filmów dokumentalnych o zespole ("Once Upon a Time in Norway" i "Pure Fucking Mayhem") trafiła do mnie umieszczona we wkładce wypowiedź Euronymousa. Pełny "true" haseł atak Norwega na wszystko co nieprawdziwe w metalu dopełnia w moim odczuciu gorzki obraz chorobliwego lidera, kreowany w obu produkcjach głównie przez Kjetila Manheima. Ale miało być o płycie...
Początek tradycyjnie w rytmie "Silvester Anfang". Następny w kolejce "Deathcrush" sprawia, że puls momentalnie przyspiesza. Ten utwór kupił mnie dla tego zespołu od pierwszego razu, kiedy go posłuchałem. Prosty, genialny riff i absolutnie nieziemski skrzek Maniaca. Właśnie jego wykonanie jest dla mnie jedynie słusznie. Z epki "Deathcrush" jest właściwie wszystko oprócz coveru Venom, np. entuzjastycznie przyjęty przez włoskich fanów "Necrolust".
W killerowym "Freezing Moon" można skonfrontować wokal Maniaca z wersją studyjną Attili Csihara. Myślę, że ówczesny gardłowy norweskiej ekipy wypada całkiem dobrze. Nie słychać uporczywego naśladownictwa, ale też nie ma zmieniania na siłę (vide Maciej Balcer i Dżem). Obu panów można usłyszeć w innym kawałku z "De Mysteriis Dom Sathanas", "From the Dark Past", w którym Węgier dołącza do Maniaca na scenie. Sześć lat po śmierci Euronymousa i odejścia Csihara z Mayhem, charyzmatyczny Void występuje w jednym utworze z byłymi kolegami.
Cała reszta oprócz warstwy muzycznej również prezentuje się świetnie. Konferansjerka Maniaca jest dokladnie taka, jaka powinna być. Konkretna, bez zbędnej paplaniny, w dodatku dodająca występowi kontrowersji. Wystarczy posłuchać, co mówi Sven-Erik przed "Fall of Seraphs" czy "Chainsaw Gutsfuck". Świńskimi łbami tym razem nie rzucał. Przynajmniej z tego, co mi wiadomo. Na okładce zaprezentowany został właśnie wokalista w akcji z nożem. Jak widać, coś już zdążył zdziałać, no ale cóż, wszak prawdziwy artysta. W dodatku wpisujący sięw Mayhemową tradycję.

3 komentarze:

  1. Jestem trochę nietypowy jeśli chodzi o Mayhem, bo najbardziej lubię płytę "Grand Declaration of War". koncert z Lipska mi się nie podobał, recenzowanej przez Ciebie płyty nie słuchałem. Chyba jednak po nią sięgnę by samemu się przekonać co i jak.

    OdpowiedzUsuń
  2. Recenzowana przeze mnie płyta to ekstremalne the best of Mayhem. Jest cały "Deathcrush", czyli mój ulubiony krążek studyjny, do tego smaczki z "De Mysteriis Dom Sathanas". Wykonanie Maniaca, tak jak piszę wyżej też jest nieziemskie. "Grand Declaration of War" znam słabo. Z czasem zrobiłem się "typowym" Mayhemowcem ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawy jestem tej wersji "Freezeing Moon" z Maniakiem na wokalu. Wersja z "De Mysteriis..." jest megazajebista i trudno jest temu sprostać, ale posłucham.

    OdpowiedzUsuń