wtorek, 1 października 2013

Plamy na Słońcu

Ulver – Shadows of the Sun

Jest muzyka, która sprawdza się na imprezie, a kompletnie zawodzi słuchana w skupieniu. Są albumy, których można słuchać raz na jakiś czas i inne, które uzależniają od pierwszego przesłuchania. Osobną kategorią są dzieła kompletne, genialne. Mogą nie pasować do żadnej z wyżej wymienionych sytuacji. Może brakować słów, by opisać ich zalety, może być niemożliwe, by po prostu je zareklamować. Naturalnie te albumy po prostu tego nie potrzebują... 

The sun is far away
It goes in circles
Someone dies
Someone lives
In pain
It is burning
Into the thin air
Of the nature
Of a culture
On the dark side
Under the moon
The wolves gather

Dwanaście linijek tekstu. Mógłbym wypociny, które nastąpią za chwilę po prostu zastąpić nimi. Oddają klimat i esencję całego albumu Shadows of the Sun. Mrok, smutek i tajemnica zawarta w tekście zderzają się z majestatycznym pięknem muzyki. „ Soundtrackowość” twórczości Ulver nie jest żadną niespodzianką dla znających wcześniejsze dokonania Norwegów. Nie ma bogactwa dźwięków, nie ma solówek, nie ma nadziei, nie ma pozytywów. Jest absolutna magia.

Słuchanie tej muzyki boli. Tak samo jak pisanie tej recenzji. Ulver za pomocą pięknej muzyki wprowadza słuchacza w hipnotyczny stan sprzyjający raczej rachunkowi sumienia niż szczerym uśmiechom. Czasem wydaje mi się, że twórczość Norwegów stanowi dla mnie próbę charakteru. Nie mogę tej muzyki słuchać zbyt często. Wiem, że po początkowym spokoju stopniowo wprowadzany jest niepokój. Cieplejsze barwy słyszane chociażby w Vigil wydają się być użyte tylko po to, by nie zniszczyć słuchacza przed końcem albumu. Po Like Music, które dla mnie ma zawsze coś z klimatu szpitala psychiatrycznego potrzeba dobrego lekarstwa. Pozornie łagodzący atmosferę doskonały cover Black Sabbath, Solitude, ma tak negatywny tekst, że na muzykę przestaje się zwracać uwagę.



Byli blackmetalowcy nagrali muzykę, która ze spokojem mogłaby służyć na salonach za soundtrack do podcinania sobie żył. Nie ma w tym prymitywizmu, za który uwielbiam ciężką odmianę muzyki, nie ma wulgarnej bezpośredniości. Szukam w tym albumie słabych punktów, ale nie jestem ich w stanie znaleźć. Cholera... Sprawdza się nawet do biegania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz