piątek, 20 listopada 2009

Retrospektywna ekskomunika

Excommunion - Superion

Niesprawny laptop i w konsekwencji brak internetu okazał się dać pozytywne efekty. Wreszcie więcej czasu, mniej nerwowości. Dopiero uwolnienie od sieci sprawiło, że znalazłem czas by odkurzyć płytę z kolekcji tworzonej w czasach, gdy nie wiedziałem co to last.fm.

Słuchawki na uszach, krążek w napędzie odtwarzacza, czyli sceneria muzycznej celebracji. Długo myślałem, co wybrać, aż w końcu sięgnąłem po album, który spośród wszystkich przeze mnie kupionych ma chyba najwyższy wskaźnik jakość/cena.

Okazuje się, że krążek kupiony w ciemno, głównie z powodu etykiety w stylu "satanic death metal" w katalogu, może mieć wartość nie mniejszą niż nowy Slayer. Dlaczego Slayer? Bo właśnie ten zespół sprawił ostatnio, że byłem w stanie posłuchać całego albumu w skupieniu od początku do końca, nawet mimo cierpień z powodu braku herbaty. Ale Excommunion to inna bajka. Ich słuchałem dwa razy. A o herbacie kompletnie zapomniałem.

Muzycy nie lubią kiedy szufladkuje się ich twórczość, ja też wyrosłem już z etapu etykietek, więc nie będę pisał do jakiego zespołu podobna jest sztuka uprawiana przez ekipę z Colorado. Pierwsze, co się nasuwa przy słuchaniu, to wspaniały, samobójczo-depresyjno-bluźnierczy klimat. Całość brzmi jak odsłuch z jakiejś głębokiej jaskini, szata graficzna albumu tylko potęguje to wrażenie. Warstwa wykonawcza na pewno nie powala oryginalnością, ale paradoksalnie nie jest to wada. Zespół osiągnął idealny efekt za pomocą, wydawałoby się, jałowego już wachlarza deathmetalowych środków. Słuchaniu nie towarzyszy ekscytacja, nie chce się skakać i kręcić głową, nie o to tu chodzi. Jeżeli ktoś kiedykolwiek miał ciarki słysząc podwójną stopę w połączeniu z wokalem, którego nie da się rozczytać nawet z tekstem przed oczami, ten wie o co mi chodzi.

Płyta zawiera sześć numerów. Kiedy słucha się albumu jednym ciągiem, trudno je rozgraniczyć, a że lubię kiedy taki zabieg jest stosowany (vide Tool - Lateralus), dla mnie stanowi to dodatkowy atut. 40 minut jest wypełnione nieustannym deathmetalowym walcem. Kawałki raczej wolne, w żaden sposób nie dające się szybko zapamiętać, co w żaden sposób nie zaniża ich wysokiego poziomu. Teksty mówią o ciemnej stronie mocy, o siłach zła, typowe liryki dla metalu z tego gatunku.

Mimo, że zawsze w death metalu technika jest u mnie ważniejsza niż brutalność i bluźnierczość, ten album to jeden z tych, które wchodzą bez popity. Chociaż nie da się zanucić któregokolwiek kawałka z Superion przy goleniu i w ogóle muzyka nie zostaje w głowie na długo, to w zamian Amerykanie swoimi 36 minutami piłowania strun robią w mojej czaszce sporo zamieszania. Ktoś kiedyś napisał, że muzyka Azarath idealnie wytłumaczyłaby kosmitom kim jest Szatan. Muzyka Excommunion doskonale pełniłaby rolę ścieżki dźwiękowej do procesu utraty wiary.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz