wtorek, 8 stycznia 2019

Jak kupił mnie death metal: vol 4. Azarath - Infernal Blasting

Azarath - Infernal Blasting

Death metal jest jak studnia bez dna. Zmieści się tam polukrowany In Flames, tnący skalpelami Carcass, połamany technicznie Necrophagist... I dla chudych chłoptasiów w rurkach pewnie znalazłoby się w tej kategorii miejsce. I dla nich właśnie są takie albumy jak Infernal Blasting. Bierzesz takiego niedożywionego wizjonera, który ekstremę zna z Load Metalliki i zmuszasz go do odsłuchu bestii z Tczewa. Opcje są dwie: 

1) ewolucja i oddanie czci jedynie prawdziwym muzycznym wzorcom, 

2) szybki przeskok w dres i zmiana ulubionej lokalizacji na ławkę pod blokiem.

Kupiłem ten album, kiedy jeszcze zachwyty nad nim były świeże, kilka miesięcy po premierze. Pamiętam recenzję w Teraz Rocku czy Metal Hammerze, której autor postulował objaśnianie Marsjanom słowa Szatan za pomocą muzyki z Infernal Blasting. Nastolatek słuchający takich dźwięków mógł być z początku przerażony. Weźmy poprawkę, że to nie były czasy dostępnych na youtube koncertów w stylu Gorgoroth w Krakowie, czy dostępnych na kliknięcie myszki bardziej przystępnych, aczkolwiek szokujących obrazów i dźwięków jak np. From the Cradle to Enslave. Wyobraźnia za to pracowała na całego, a okładka choć na dzisiejsze czasy minimalistyczna, zachęcała do eksploracji nowych rejonów muzycznych. 

Śmiałem się wyżej z ekstremistów spod znaku krzywych grzywek i pomalowanych oczu, ale dokładnie pamiętam jak bardzo byłem rozczarowany  przy pierwszych odsłuchach gitarami nagranymi przez D. Jeśli wcześniej na kolanach słuchało się Chucka Schuldinera czy Pete'a Masvidala, to takie coś było jak jedno wielkie WTF?! Właściwie cała moja uwaga skupiała się na "robiącym robotę" Inferno. I to właśnie ten punkt zaczepny pozwolił mi później wracać do muzyki zawartej na "dwójce" Azarath. I nie żałuję tych powrotów. 

Aranżacje są surowe, brudne. W dodatku wszystko spowite jest niepowtarzalnym smrodem undergroundu. Forma jest bardzo nieprzystępna, a na to składają się też wymowne, wulgarne wręcz teksty, które z początku mogą odrzucać. 

Tyrant Goat - Hellish master !
Unholy Lord - god of disaster !
Tyrant Goat - your rule is so near !
Unholy Lord - christ's head on a spear !

1. Legacy of the Tyrant Goat

we are spiting on your grave
there is no one you can save
there is no one to praise your name
feeling only hate and shame
out from Hell you'll never come
because you're only fuckin' scum

5. Christcum

Po recenzjach płyt, których słucha się dobrze spod koca, ze słuchawkami na uszach i partią szachów online tą recenzją pokazuję swego rodzaju rozdwojenie jaźni. Tej muzyki można słuchać tylko rozlewając piwo dookoła, rozpychając się łokciami i plując w twarz frajerom. Teraz, kiedy wyrosłem już tak, że w sklepie monopolowym nie pytają mnie o dowód coraz częściej potrzebuję takich właśnie muzycznych bodźców, żeby nie paść pod ciężarem dużego brzucha i nie przerzucić na Męskie Granie...


Po latach przyznaję, że szczytowym osiągnięciem Azarath wydaje mi się być jednak Diabolic Impious Evil, o którym pisałem na tym blogu wcześniej. Widziałem na Brutal Assault, jak materiał z tego krążka zabija w wersji live. Infernal Blasting to swego rodzaju manifest bluźnierstwa w wydaniu Inferno i spółki. Kiedy zapoznamy się z tym krązkiem, kiedy zacznie nam się wydawać, że tak brzmi Szatan w uniwersalnym języku muzyki, wtedy właśnie na dobicie trafia w nas następny krążek Azarath. Ale o nim już było...

Recenzja Azarath - Diabolic Impious Evil

Następny w kolejce: Vital Remains - Dechristianize

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz