sobota, 30 stycznia 2016

Sobotni freestyle vol. 4. Powrót do przeszłości

Zaniedbałem się muzycznie, a w sprawie tego bloga zaniedbałem się strasznie i karygodnie. Tyle słowem tłumaczenia. Forma "Sobotniego freestyle'u" jest chyba najlepsza na przełamanie.

Jak zaznaczyłem w tytule, dziś muzycznie wracam do przeszłości. Jakieś ładne kilka lat temu, kiedy odkryłem dobrodziejstwo zwane Last.fm zakochałem się totalnie w Mastodonie. Wprawdzie później były też momenty zapomnienia i zawiedzenia w stosunkach pomiędzy mną a ekipą z Atlanty, ale Mastodon niezmiennie pozostaje liderem moich rankingów na serwisie, o którym wyżej wspomniałem. Dziś po raz kolejny zastanawiałem się, jak można zagrać koncert bez killera takiego, jak ten:


Piłkę nożną zapuściłem jeszcze bardziej niż muzykę i wobec królowej gier zespołowych też w pewien sposób się dzisiaj kajam. Szkoci z Mogwai są dobrzy jako sobotnie tło, a szczególnie ich soundtrack do obrazu on najbardziej eleganckim piłkarzu wszech czasów. Nawet, gdy uderzał Materazziego głową zrobił to z gracją. Filmu jeszcze nie dałem rady obejrzeć w całości, ale na pewno w tym roku to nadrobię.


Phil Anselmo jest na cenzurowanym. Kto z nas po pijanemu nie robił głupich rzeczy? A ktoś z nas mieszkał w Nowym Orleanie? Robb Flynn już przywalił frontmanowi Down z grubej rury. Nie będę bronił nikogo, bo nie chce mi się zagłębiać w umysł pijanego Amerykanina, ale swoje wiem. Bardzo nie fair jest wystosowywanie do kogoś komunikatów na mediach społecznościowych, bo z góry skazuje się drugą stronę na przegraną. Wspólne wystąpienie - zarzut i kontrargument - to rozumiem. Tak, czy inaczej, to Phil jest moim królem wśród wokalistów, nie Robb.

https://www.youtube.com/watch?v=4hx8TW6sYys

Zacny był ten rok pod względem koncertów. Obejrzałem sporo polskiego undergroundu, ale najbardziej w pamięci utkwiły mi dwie imprezy. Pierwsza, jeszcze w lutym, w Szczecinie, gdzie rozwalił mnie Oral Fistfuck, a dobili królowie z Asphyx. Jeśli o Holendrach piszę, to musi być Minefield!


W podsumowaniach 2015 roku króluje album Pylon wydany przez Killing Joke. Oprócz singla nie było mi dane jeszcze przesłuchać całości. U mnie niezmiennie rządzi album Killing Joke (ten drugi) z bębnami Dave'a Grohla. Ale ostatnio wróciłem do innego magicznego krążka o mrocznym tytule.