środa, 12 listopada 2014

Roots Death Metal

Asphyx - Enter The Domain

Przypomniała mi się ostatnio dyskusja na temat prymitywizmu w muzyce. Zaczęło się od pokłonów bitych w stronę Iron Maiden przez jednego z moich znajomych. Nie mam nic przeciwko Brytyjczykom, przeciwnie, bardzo ich lubię i szanuję. Rozmowa dotyczyła innego spojrzenia na wartość muzyki. Moim celem było uzmysłowienie rozmówcy, że niekoniecznie biegłość w grze na instrumencie jest wyznacznikiem poziomu artystycznego. Rzuciłem skrajny pomysł Norwegów z Darkthrone i porównałem ich muzykę do obrazów Jacksona Pollocka (polecam film o nim z Edem Harrisem w roli głównej). Zostałem wyśmiany, ale to akurat u pana wszystkowiedzącego był standard w dyskusji.

Prymitywne, nieskomplikowane brzmienia towarzyszą mi w ostatnim czasie. Cały czas działa sentyment pierwszego starcia z surowym growlem w postaci Morbid Visions Sepultury. Przez odtwarzacz przewijał mi się też ostatnio Slashing Death i Imperator. Te dźwięki utwierdziły mnie tylko w przekonaniu, że do szczęścia nie trzeba mi świetnej produkcji i selektywnego brzmienia. Wystarczy mi przesterowana gitara, dudniący bas oraz szybki i wcale niekoniecznie równo grająca perkusja. 

Internet umożliwia odkopanie właściwie każdej demówki, jaka została wydana. Do tej pory ignorowałem takie materiały. Mój punkt widzenia zmienił się po przeczytaniu genialnej książki Daniela Ekerotha Szwedzki death metal. Nie mam prawa pamiętać czasów handlu demówkami, ale opis tape tradingu w Skandynawii pozwolił mi wczuć się klimat sceny w jej pierwszych dniach. Kiedy już mnie chwyciło, to zacząłem przesłuchiwanie. Najpierw był But Life Goes On Entombed, później demówki Dismember, Pestilence i Asphyx. Ostatnio sięgnąłem do nawet do omijanych przeze mnie wcześniej taśm demo ukochanego zespołu Death. Niestety akurat w przypadku zespołu z Florydy jakość nagrań jest wyjątkowo kiepska.

Drugie demo Asphyx, Enter The Domain, zostało wydane w 1988 roku. Pierwszy materiał, Carnage Remains, składał się tylko z dwóch instrumentalnych kompozycji. Dwójka Holendrów to zdecydowanie najkrótszy materiał jaki przyszło mi tutaj recenzować. Intro o klimacie rodem z horroru i 3 death-doomowe wałki robią jednak wielką robotę. Nieco ponad 12 minut mrocznych dźwięków to wystarczający materiał by pokazać potencjał drzemiący w zespole. Teksty nie powalają, ale jeśli zerkniemy na późniejszy dorobek Asphyx, kiedy grafomańskie liryki tworzył kolejny wokalista, Theo Loomans, to nie możemy narzekać. Mówiąc krótko, teksty mieszczą się w deathmetalowej konwencji.

Thoughts of an atheist
Aversion for your failed gods
Thought of an atheist
Religion has bloody thorns

Asphyx na tym materiale nie straszy wokalem Martina van Drunena, który do grupy dołączył później, w 1990 roku, kiedy odszedł ze święcącego triumfy na światowej scenie Pestilence. Na Enter The Domain gardłowym jest jeden z założycieli grupy, Christian Colli. W międzyczasie przez grupę przewinął się jeszcze jeden wokalista, wspomniany wyżej Loomans. Śpiew Colliego jest stylowy. Trudny do rozczytania, niski, gardłowy growl. To nie to samo, co opętane krzyki obecnego wokalisty Asphyx, ale na pewno wokal nie jest słabym punktem tego materiału. W dodatku Colli gra na basie, co u van Drunena już akurat nie było nigdy atutem. Pierwsza demówka Asphyx nie ma w sobie wiele oryginalności czy przebojowości. W 1988 roku takie taśmy po prostu zalały świat, bo ludzie oszaleli na punkcie death metalu. Materiał emanuje jednak autentycznymi emocjami i energią, z którą tak bardzo kojarzy się współczesny Asphyx. Po 27 latach od założenia zespołu widać, że banda z Oldenzaal nie była pozerską ekipą, która podłapała się pod modę. Cytując wokalistę Asphyx z ostatniego krążka:

This is True Death Metal Bastards!



W przypadku Asphyx, biorąc pod uwagę częste zmiany w składzie trudno mówić o rozwoju. Trafniej będzie stwierdzić, że styl gry ewoluował przez lata. Asphyx ciągle gra niezbyt skomplikowanie, ale jest silnym punktem na deathmetalowej mapie Europy. Niedawno przez przypadek dowiedziałem się, że Holendrzy przyjeżdżają w lutym do Szczecina. Już wiem, że muszę tam być! Niestety w tym roku zespół opuścił Bob Baghus, czyli ostatni oryginalny członek składu. Razem z innym był muzykiem Asphyx, Erikiem Danielsem, nagrał drugą płytę z zespołem Soulburn, który został założony, kiedy zawieszony był jego macierzysty zespół. 

Bob Baghus opuścił właśnie Asphyx (fot. metalnews.de)

poniedziałek, 10 listopada 2014

Uwięziony w narożniku

Death - Individual Thought Patterns

Był czas, że dźwięki tworzone przez Chucka Schuldinera wypełniały mi dzień, tydzień, miesiąc, nawet lata. Właściwie całe liceum słuchałem na okrągło pięciu albumów Death (wszystkich oprócz wtedy za surowego  dla mnie debiutu i niezrozumiałego Spiritual Healing). Przeżyłem też atak na siebie z powodu bluzy z okładką Individual Thought Patterns. Sporo starszy przedstawiciel starej gwardii metalowej po prostu nie mógł uwierzyć, że szczeniak z liceum może nosić taką świętość z innego powodu  niż pozerstwo. Ale wyrecytowałem dyskografię i miałem spokój.

Piąty długograj amerykańskiego bandu jest dla mnie szczególny. Chociaż to nie mój ulubiony album Death (na niego jeszcze przyjdzie pora), to zawiera sporo moich osobistych highlightów z dorobku Schuldinera. Jednym z nich jest chociażby Mentally Blind z hipnotyzującymi gitarami i zwolnieniem w refrenie.

From the mentally blind come ideas that are poison
Take away the power and shallow person you will find

Jak zwykle świetny jest utwór pierwszy. Solówka po szybkim minutowym otwarciu Overactive Imagination jeszcze dziś za każdym razem wgniata mnie w fotel. A zaraz mknie genialny In Human Form. Ten utwór klimatem zdecydowanie wpasowałby się w poprzedni album. Ma jednak troszkę bardziej melodyjne gitary. No i Gene Hoglan gra jednak zdecydowanie bardziej metalowo niż Sean Reinert. Do moich absolutnych faworytów dołożyłbym jeszcze Trapped in a Corner. Tu z kolei popis daje perkusista. Uwielbiam wsłuchiwać się w intro, w którym Hoglan na początku pozostaje w cieniu, a później z pomocą DiGiorgio wyprowadza sekcję rytmiczną na pierwszy plan. Liryki Chucka, który dawno uciekł już od tematyki gore sięgają do ludzkiej psychiki. Mizantrop Schuldiner pisze o tym, czym gardzi, co go mierzi, co wzbudza w nim niechęć i powoduje nienawiść.

I want to watch you drown in your lies
The end of your masquerade, a matter of time

Bas słychać zdecydowanie bardziej niż na poprzednim krążku, gdzie DiGiorgio sprawiał wrażenie zagłuszonego przez gitary Chucka Schuldinera i Paula Masvidala. Wielkiego blondasa z Kalifornii teraz jest pełno w każdej kompozycji. Popisem jest zamykający album The Philosopher, w którym bezprogowy bas Steve'a gra znakomite partie solowe. Szukając inspiracji do ćwiczeń gry trzema palcami na czterech strunach odkryłem też, że absolutnie fenomenalna jest linia basu z pierwszego utworu. Wirtuozerskie odtworzenie partii DiGiorgio można zobaczyć na filmiku poniżej. To zdecydowanie najlepszy cover muzyki Death jaki kiedykolwiek udało mi się widzieć. A widziałem ich sporo.


Trudno znaleźć na tym albumie element, do którego można się doczepić. Całość jest zróżnicowania, bo oprócz szaleńczych galopad jak w pierwszym utworze, są też zwolnienia jak w kawałku tytułowym. Do tego kompozycje są zabójczo wręcz przebojowe. Znam wielu fanów Death, którzy uważają, że ITP to opus magnum Schuldinera. Z mojego punktu widzenia na minus jest brzmienie gitar, zbyt klarowne, przypominające produkcję zespołów klasycznie heavy metalowych. Zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu przybrudzona barwa duetu Schuldiner/Masvidal z poprzedniego krążka. Przy okazji przypomniała mi się dyskusja na temat stylu muzycznego reprezentowanego przez Death po Leprosy. Swego czasu twardo broniłem stanowiska, że mimo ewolucji na każdym albumie jest wyraźnie słyszalny death metal. Teraz mam już więcej wątpliwości. O ile jeszcze ITP czy Symbolic są w stanie się wybronić, to ostatnie dzieło Chucka, The Sound of Perseverance jest już bardzo odległe od klasycznie rozumianego metalu śmierci.

Chuck zdecydował się na nakręcenie kolejnego wideoklipu. Tym razem wybór padł na The Philosopher, czyli ostatni utwór na płycie. Co ciekawe nie widać w nim Andy'ego LaRocque, który nie był już wówczas członkiem zespołu. Po charakterystycznej gitarze we włoskich barwach narodowych można szybko rozpoznać Ralpha Santollę. On też nie zagrzał w zespole miejsca. Ale dzięki klipowi miał swoje pięć minut. A zastąpił go mój ulubieniec, Bobby Koelble, którego mam nadzieję zobaczyć w przyszłym roku na trasie z okazji 20-lecia albumu Symbolic.


Na ITP Schuldiner ciągle jeszcze wydawał się poszukiwać. Skład zespołu nie był stabilny, na kolejny album został tylko perkusista. Na Symbolic Death podążył w stronę refleksji nad człowiekiem i chłodnego klimatu kompozycji. ITP to chyba ostatni album Schuldinera, na którym w niektórych utworach słychać autentyczną radość z grania. Później jest już coraz bardziej boleśnie. Ale według mnie muzycznie to jeszcze nie było wszystko na co stać Death.