sobota, 19 stycznia 2013

Sobotni freestyle – część II

Wracam do pisania, bo lenistwa już dosyć. Na początek tak, jak miało być w zamyśle sobotnich freestylów. Luźno, mieszając nowości ze starociami, osłuchane już utwory ze świeżymi odkryciami. Na początek coś, co zacząłem zgłębiać dzięki miesięcznikowi Gitarzysta. Band nazywa się Between the Buried and Me. Są z Północnej Karoliny i grają w stylu, który nasuwa mi duże skojarzenia z Mastodonem. Proponuję utwór z trzeciego krążką grupy. Track nazywa się tak samo jak zresztą album, Alaska. Idealne nawiązanie do śnieżycy za oknem.

 

O zimie śpiewają oczywiście nie tylko metalcorowe dzieciaki z USA. Znacznie bardziej klimatyczny kawałek na temat mroźnego klimatu stworzyli dziadkowie z Immortal. Akurat na temat tego kawałka można pisać dużo. Blackmetalowy utwór trwający osiem minut, z budowaniem napięcia, delikatnym wstępem i zdecydowanym walnięciem przy wejściu wokalu. Jak ktoś myśli, że "sataniści" nie potrafią grać na instrumentach, to tym bardziej powinien posłuchać.

 
Z kolejnym zespołem, którego dorzucam trzymając się pogodowej konwencji wiążą mnie mieszane uczucia. Od młodzieńczego uwielbienia po zobojętnienie. To, że   Hey w ostatnich latach dryfuje w kierunku muzyki dla licealistów (wyłącznie) to pół biedy. Gorsze jest to, że teraz nawet słuchając ich starszych kawałków razi mnie ich infrantylność i sporo rzeczy, które stworzyli Nosowska i spółka dziś są już dla mnie nie do słuchania. Ale nie popadajmy w skrajności. Kawałek Mru, mru jest bardzo zjadliwy.

  
Kolejny zespół muszę wyróżnić, bo utrzymuje się w moim odtwarzaczu już jakieś pół roku. Moja Adrenalina, czyli potężne i niebanalne granie okraszone świetnymi polskimi tekstami. Jak ktoś trawi Antigamę, Kobong czy Extreme Noise Terror powinien zapoznać się z zespołem z Warszawy. Co ciekawe dalej trzymamy się konwencji zimy. Nie chodzi o to, że z tekstów wieje chłodem. Vincent Gallo uciekający przez polski śnieg w Essential Killing Skolimowskiego wsiadając do samochodu usłyszał właśnie muzykę Mojej Adrenaliny. Akurat filmowcy wykorzystali do swoich celów utwory nietoleruje-bije i y.dopatrzenia.
  
Tym razem zimowa klasyka. Alen Islamović i Goran Bregović kręcący się wraz z karuzelą w rytm piosenki będącej gorzkim wyrzutem, wyrazem miłosnego zawodu. Powtarzający się wers mówi wprost, że: Jeśli Bóg istnieje spalisz się w piekle. Utwór pochodzi z ostatniej studyjnej płyty zespołu będącego legendą jugosłowiańskiego rocka. O Ćiribiribeli i Alenie Islamoviciu wspominałem już kiedyś przy okazji przewodnika po Bałkanach. Świetny materiał. Kto wie, czy nie właśnie wtedy skończył się wielki Bregović.
 
Kiedy prowadzi się auto, a śnieg wali z furią w przednią szybę jako soundtrack świetnie sprawdza się Massemord. Jeden z wielu projektów Nihila (także Furia, Morowe) szczególnie podoba mi się w wydaniu z albumu The Madness Tongue Devouring Juices of Livid Hope. 35 minut walca, który jest black metalem w najlepszym wydaniu. Sprawdza się również w słuchawkach, kiedy chodzi się po ośnieżonych chodnikach, a śnieg pada zawsze w twarz, niezależnie od kierunku w którym się idzie. Jeśli chodzi o muzykę, to mrozem wieje z tekstu.