piątek, 10 sierpnia 2012

Mój Ursynów

Kerry King na ursynowskiej scenie (fot. Interia.pl)

Wynudzisz się, nie ma niczego ciekawego poza Slayerem - takie głosy żegnały mnie przed wyjazdem do Warszawy na Ursynalia. Nieśmiało z nimi polemizowałem, ale nie zdawałem sobie sprawy, że jadąc z nastawieniem na obejrzenie Slayera, Gojiry i Mastodona wrócę pełen zadowolenia z występów innych ekip i że będę miał trudności z wybraniem tych prezentujących się najlepiej.

Top 5

Luxtorpeda

Na wysoki poziom wykonawstwa dźwignął festiwal jako pierwszy zespół z Poznania, Luxtorpeda. Armia zaciężna Litzy udowodniła, że wysokie oceny ich występów na żywo nie są przesadą. Lider zespołu pokazał co znaczy charyzma. Nie jako pierwszy musiał się zmagać z publiką domagającą się Slayera. Za to jako pierwszy zyskał jej sympatię rozgrzewając się grając m.in. riff z Dead Skin Mask. Była też anegdota o graniu albumu Hell Awaits na... No właśnie, czy ktoś spoza Wielkopolski wie co to blauka? W czasie koncertu nie obyło się bez nerwów, jak to się zdarza przy festiwalowych warunkach zawodził sprzęt. Ale całość na duży plus. Publika czekająca na Slayera potrafiła przyjąć muzykę z chrześcijańskim przesłaniem wyjątkowo pozytywnie.

Slayer

Myślałem, że uwielbiam Slayera, że dobrze go znam i że nie jest już w stanie mnie niczym zaskoczyć. Ale trzeba było zetknięcia z Kalifornijczykami na żywo, by moja sympatia przerodziła się w miłość. Tak mogę to określić, a na pewno potwierdzą to wszyscy moi znajomi, których zadręczałem opowieściami o tym koncercie. W jaki sposób mnie kupili? Prosto, szybko i nie bez bólu.

1. South of Heaven i kompletne szaleństwo. Ciarki na plecach, zdzierane na maksa gardło i podziękowania w duchu dla brata, że namówił mnie na podejście pod samą scenę.
2. World Painted Blood i pierwszy strach o własne zdrowie. Ale jeszcze taki pozytywny, wywołujący bardziej uśmiech na ustach niż trzęsienie nóg.
3. Hate Worldwide i zajebisty, ogromny strach, kiedy nie mogłem się podnieść z ziemi przez dłuższą chwilę. Nie mam pojęcia ile to trwało. Może 20 sekund może minutę, ale na pewno na tyle długo, że wszyscy wokół wstali (bo przewróciło się w jednym momencie kilkadziesiąt osób) i nawet zaczynali skakać. Poczucie, że noga wyginana pod naporem ciał zaraz się złamie. Decyzja o wycofaniu.
4. Mandatory Suicide oglądane już z większego dystansu.
5. Błyskawiczne piwo przy Dead Skin Mask i powrót w bliższą, ale bezpieczną strefę. Gdzie do cholery jest mój 16-letni brat?
6. Angel of Death i najlepszy mosh w moim życiu. Maestria i małe zaskoczenie, że jednak bisu nie będzie. Ale co tam. Tak kończą tylko prawdziwi mistrzowie.


Oedipus

Kompletnie nie miałem pojęcia co to za granie, ale stwierdziliśmy wspólnie z bratem, że zagraniczny zespół to nie może być kompletny chłam. Obaj mile się zaskoczyliśmy, bo popijający Jacka Danielsa śpiewający basista wespół ze wspomagającym go wokalnie gitarzystą i perkusistą rozgrzali do czerwoności warszawską publiczność. Oedipus to zespół dobrze znany na tym festiwalu, bo grał na Ursynaliach rok wcześniej. I choć ich muzyce daleko do odkrywczości, to był miłą odmianą w zdominowanym przez cięższe granie festiwalu.


Illusion

Na Illusion poszedłbym w ciemno praktycznie zawsze. Małą wątpliwość zasiał beznadziejny występ Lipali, ale na szczęście było zgodnie z przewidywaniami. Gdańszczanie zniszczyli, porwali tłum i sprawili, że przypomniałem sobie słowa piosenek, których nie słuchałem od dobrych kilku lat. Zwierzę koncertowe drzemie w tym zespole i wielka szkoda, że tak długo musiała być niewykorzystywana. Mimo małych pomyłek i niepotrzebnie udziwnionej aranżacji jednego czy dwóch utworów, całość była niemal perfekcyjna. Energia bije z tej muzyki i tak jak w przypadku Slayera przechodzi na publiczność natychmiastowo.

I znowu ktoś Ci obił gębę
A ty mówisz: "trudno, jestem słabszy i gorszy"
Ktoś Cie skroił z cashu I pociął Ci kurtkę
 I o mało co nie zruchałby Cię w dupę
Podnieś twarz i zaciśnij pięść
I powiedz mu, że ma przegrane
Podnieś twarz, złap za kołnierz go
W oczy syknij mu: "pieprz się!"
Gdy ty nie uwierzysz w siebie
Nikt nie będzie wierzył
Poczuj w sobie dziką moc
Kochaj kiedy możesz
Ufaj kiedy możesz
Kiedy trzeba pokaż kły


Illusion, Kły

Gojira

Zagraliśmy próbę, wszystko było fajnie, a potem przyszedł taki zespół, który miał dla nas otwierać ten koncert. Support jak support, weszli na scenę z paczkami, zaczęli się ustawiać, ale kiedy zobaczyliśmy pojemnościowe mikrofony przy piecach gitarowych, pojawiły się na nam nad głowami pierwsze znaki zaptania.... Po tej ich próbie wstyd nam było wstawać z miejsc, na których wtedy siedzieliśmy, i nikt się do nikogo pół wieczoru nie odzywał. Zespół nazywał się Gojira.

Tak basista Behemoth, Orion, wspomina swoje pierwsze zetknięcie z Francuzami z Gojiry (cytat ze świetnej biografii zespołu pt. Konkwistadorzy diabła napisanej przez Łukasza Dunaja). Dla mnie koncert czołowego zespołu grającego techniczny death metal był wielką niewiadomą. Zdawałem sobie sprawę ze tego, że świetna produkcja studyjna nie musi przełożyć się na dobre brzmienie koncertowe. Spadające banery reklamowe i problemy dźwiękowe innych zespołów nie napawały optymizmem. Spodziewałem się, że Francuzi będą musieli nadrabiać minami. I... pomyliłem się! Już otwierający show zespołu z Akwitanii Oroborus sprawił, że publiczność została kupiona. Był też smaczek, tytułowy utwór z niewydanego jeszcze wówczas L'Enfant Sauvage. Gojira jest na dobrej drodze do pierwszej ligi światowego metalu.

Na duży plus

Ametria

Widziałem już Ametrię na jednym z Przystanków Woodstock, więc miałem oględne pojęcie o tym, jaką muzykę mogą zaprezentować. Moje wyobrażenie było nieco odmienne. Byli bardziej "sthrashowani" niż mi się wydawało że będą. Nie zagrali Bailando, ale zmusili publiczność do zabawy. Jako pierwsi wywołali większych rozmiarów pogo pod sceną.

Limp Bizkit

Tak jak ja przyjechałem na Slayera, tak znalazłoby się też sporo fanów mocnego grania, których skusił przyjazd do Warszawy Amerykanów z Limp Bizkit. Nie lubię takiego stylu, ale koncert dali naprawdę niezły. Fred zatroszczył się o fanów, którzy mdleli w tłoku pod sceną. Wnerwiające były tylko jego wstawki o tym, że chce się bawić z publicznością tej nocy. No cóż... Jak wcześniej wspomniałem nie ta stylistyka.

Pathifinder

Drugi dzień otwierał zespół z Poznania grający symfoniczny power metal... Nie zapowiadało się ciekawie, obaj z bratem kręciliśmy nosami i niespecjalnie spieszyliśmy się do wyjścia z mieszkania, w którym na czas Ursynaliów stacjonowaliśmy. Opóźnienie z winy organizatorów sprawiło, że jednak obejrzeliśmy poznański zespół od początku do końca. Dwie gitary, bas, perkusja, klawisze i obdarzony ciekawym głosem wokalista mogli się podobać. W końcu kiedyś potrafiłem godzinami słuchać Control Denied...

In Flames

Choćbym nie wiem, jak bym się starał nie jestem w stanie powiedzieć złego słowa na występ In Flames. Szwedzi z Gothenburga są dla mnie w pewnym sensie symbolem początkowych fascynacji w muzyce metalowej, sporo tekstów ich utworów pamiętałem przed ich sobotnim występem, mimo tego że ich muzyki nie słuchałem od kilku lat. I właśnie tutaj mnie zawiedli... Przez cały koncert rozpoznałem tylko jeden utwór (sic!), nieśmiertelny hicior, wymarzony do rytmicznego podskakiwania "Only for the weak" z albumu "Clayman". Wyjątkowo żałowałem, że nie dotrzymałem postanowień sprzed wyjazdu i nie uzupełniłem wiedzy o In Flames odsłuchem ich dokonań po "człowieku z gliny". Szalało młodsze pokolenie, w tym mój sufler - 16-letni brat, który z ostatnimi dokonaniami Szwedów jest zdecydowanie bardziej zaznajomiony.

Na zero

Bardzo zdziwiło mnie brzmienie Mastodona. Gitar nie dawało się słuchać, perkusja była za bardzo wysunięta, a wokaliści regularnie gubili rytm wchodząc ze śpiewem. W dodatku repertuar był wybitnie niekoncertowy. Rozumiem, że jako album studyjny The Hunter jest niemal idealny, ale jak można nie uraczyć publiczności takim killerami jak Colony of Birchmen, Iron Tusk czy March of the Fire Ants? Mastodon może uczyć się od Slayera jak dobierać repertuar do występu na żywo. Mógłbym umieścić ich w kategorii "rozczarowania", ale nie umiałbym oszukać sam siebie, bo nawet przy tak słabej formie ciary przy Crack the Skye i Blood and Thunder mówią same dla siebie. Słaby występ zespołu grającego nieziemską muzykę.

Dużo większe wymagania miałem również w stosunku do Armii. Szczerze mówiąc nie nauczyłem się niczego po koncercie na Woodstocku, na którym prawie zasnąłem. Muzyka zespołu Tomasza Budzyńskiego nadaje się do słuchania w słuchawkach w długie zimowe wieczory. W słońcu czerwcowego dnia wypadła zdecydowanie bezbarwnie. A szkoda, bo studyjne wydanie tej grupy podoba mi się ostatnio coraz bardziej.

Rozczarowania

Największym niewypałem warszawskiego festiwalu był według mnie zdecydowanie występ Lipali. Jeśli kojarzy się Lipę z Illusion i spodziewa się grania dającego kopa, to można przeżyć duży szok mierząc się z odsłuchem dokonań jego drugiego zespołu. Fatalnie słucha się ich z płyt, na koncertach wcale nie wypadają lepiej. W dodatku Lipie na pewno nie pomagały uszczypliwe uwagi w stronę publiczności skandującej "Slayer, Slayer".