sobota, 27 listopada 2010

Turecki specjał


Cenotaph - Puked Genital Purulency

Odgłosy z rzeźni przeplatane samplami przywodzącymi na myśl soundtracki horrorów z lat 80. Do tego krwisto czerwona okładka, w dwóch makabrycznych wersjach i zdjęcia odciętych kończyn wewnątrz wkładki. Niezrozumiałe teksty i dumnie eksponowany na jednym ze zdjęć t-shirt Mortician. Po prostu rzeźnicki brutal death.

Czwórka muzyków z Ankary na Puked Genital Purulency jest w wybornej formie. Mimo niejako wpisanej w ramy gatunku nieprzystępności materiału, całość jest mało męcząca. Produkcja jest na tyle klarowna, że słuchacz nie męczy się ścianą niezrozumiałych dźwięków. W dodatku klasyczny dla brutal death bardzo głęboki growling bardzo dobrze współgra z muzyką. Chociaż oryginalny na pewno nie jest.

Płyta została zakupiona w ciemno, na bazarze w Istambule, po upewnieniu się, że zespół jest true i że pochodzi z Turcji. Ekipa ze stolicy kraju Ataturka, nagrała po PGP jeszcze trzy krążki. Łącznie ma ich w dorobku pięć. Wydany w tym roku Putruscent Infectious Rabidity różni się już znacznie od albumu z mojej kolekcji. Odmienne brzmienie, bardziej chłodne. Kompozycje szybsze, bardziej skondensowane. Słychać postęp techniczny, ale jeśli miałbym wybierać, to wolę szczere emocje jakich z pewnością mnóstwo jest na drugim albumie bandu z Ankary. Wypadać posłuchać tej płyty, nawet jeśli nie ma się tak jak ja, fioła na punkcie miasta dwóch kontynentów.

wtorek, 23 listopada 2010

Lek na ból głowy


Star of Ash - The Thread

Gdybym miał wybrać najlepszy album poznany dzięki last.fm, to The Thread miałby spore szanse na wygranie takiej rywalizacji. Piękna okładka od razu przyciąga wzrok. Typowo norweska piękność (w końcu życiowa partnerka Ihsahna) Heidi Solberg Tveitan i równie cudowna gablota w tle. Jest klimat, jest tajemnica, jest zaniepokojenie, że muzyka może to pierwsze wejrzenie zepsuć.

Nic z tych rzeczy. Melancholia i przede wszystkim przestrzeń, brak granic i uczucie wypełnienia dźwiękami. Głos Ihriel wręcz hipnotyzuje, w dodatku nie jest jedynym atutem, jak w wielu przypadkach tego typu przedsięwzięć. Na The Thread każdy muzyk jest równie ważny. Całość jest idealne rozplanowana. Długości utworów są takie, że żaden z numerów nie jest w stanie się znudzić.

Atutem albumu jest fakt, że może spodobać się zarówno fanom muzyki w stylu The Gathering, jak i namiętnym słuchaczom trip hopu. Doskonałość kompozycji jest na tyle niepodważalna, że nawet gdyby Ihriel śpiewała wszystkie dziesięć utworów w wymyślonym przez siebie języku, to i tak nie miałoby to znaczenia. Muzyka>>>słowa. Tak było, jest i będzie.

Gdyby ten album był tylko przeciętny, gdyby nawet był słaby, to obecność wśród gości kogoś takiego jak Garm, byłaby podstawowym chwytem mającym przyciągnąć słuchaczy. Ja dodaję to tylko na marginesie. Tym bardziej, że dopiero dzisiaj zdałem sobie sprawę, że lider Ulver maczał w tym cacku palce.

Jeżeli uczysz się języków i stosujesz metody koncentracji w postaci muzyki relaksującej, tak często dodawanej do kursów multimedialnych, to spróbuj starcia ze Star of Ash. Nie wykluczam, że efekt może być niepożądany. Języki raczej na pewno przegrają z chęcią kolejnego odsłuchu jednej z najlepszych norweskich grup muzycznych jakie dane mi było usłyszeć.

Crossing Over

niedziela, 14 listopada 2010

Bunt nierdzewny


Soundgarden - Badmotorfinger

Grunge to gatunek, z którym zaznajomiłem się wyjątkowo późno. To pewnie efekt z jednej strony młodego wieku, w jakim byłem w momencie świetności tego gatunku, z drugiej strony braku dostępu do telewizji satelitarnej przez całe dzieciństwo. Muzyka z Seattle prawie w całości jest dla mnie oznaczona piętnem świadomych poszukiwań i zamierzonych wyborów. Muzyka buntu trafiła do mnie właśnie wtedy, kiedy buntowanie zaczynało mi się powoli nudzić.

Nie wiem dlaczego, ale pierwsze kontakty z nowym zespołem zawsze decydują o moim przyszłym stosunku do niego. Owszem, potrafię się przekonać do czegoś, co na początku mi nie podeszło, potrafię też znudzić się do czegoś, co w pierwszym odczuciu wydaje się wyjątkowo interesujące. Chodzi mi raczej o to, że jeśli po pierwszych starciach z twórczością grupy mam swojego faworyta, ulubiony album, itp. to tak już raczej zostaje. Chociażby z sentymentu. A inne zdanie pozostałych tylko ten wybór umacnia.

Tak też jest w przypadku zazwyczaj drugiego w rankingach albumu Soundgarden. Badmotorfinger od początku został moim faworytem i jest nim do tej pory, mimo że odkrywam coraz więcej interesujących dźwięków na pozostałych albumach. Pierwszym utworem Soundgarden, który zacząłem kojarzyć był w końcu Outshined

I just looked in the mirror
Things aren''t looking so good
I''m looking California
And feeling Minnesota

Płytę przepełniają przeboje. Podążając za kolejnością zaproponowaną przez zespół, Rusty Cage z genialnym wstępem. Zaraz po nim mój walcowaty przebój, a następnie monumentalny Slaves and Bulldozers. Ani sekundy nudy, start idealny by zaciekawić słuchacza. W takich momentach (na płytach bardzo dobrych chwilę później) najczęściej zaczynają się wypełniacze. Taki układ jest najlepszy, bo odbiorca i tak zapamiętuje najlepiej początek i koniec. Tak działa nasz organizm i nic na to nie poradzimy. Siła Badmotorfinger tkwi w tym, że ten longplay wypełniaczy nie zawiera. 57 minut w dwunastu odsłonach, które uparcie powodują, że play wciska się raz jeszcze. Najbardziej dobitne zaprzeczenie fizjologii to utwór szósty. Somewhere z tekstem wydawałoby się banalnym:

I wish to wish I dream to dream
I try to try and I live to live
And I die to die and I cry to cry

...wwiercił się swego czasu w moją głowę tak, że potrafiłem słuchać go dziesiątki razy w oderwaniu od reszty piosenek. Zaraz za nim Searching..., który z każdym słuchaniem irytuje mnie coraz mocniej beznadziejnym wstępem. Na szczęście intro można wybaczyć, gdy utwór rozkręca się na dobre. Żadnego beczenia czy szczekania,  tylko pure Seattle. Miało być bardziej krytycznie, a wyszło po raz kolejny pisanie w stylu tribute. Trudno, taki mam sposób uciekania od  pisania magisterki. Cytując kolejny krążek Ogrodu Just like suicide…